Strona główna Film Bandersnatch. Recenzja pierwszego interaktywnego filmu.

Bandersnatch. Recenzja pierwszego interaktywnego filmu.

0
Bandersnatch. Recenzja pierwszego interaktywnego filmu.

Co zrobić, aby zapewnić filmowi rozgłos? Jeszcze do niedawna wystarczyła zaskakująca obsada, kilka sławnych nazwisk, kontrowersyjny temat czy skandal. Obecnie nowo powstających filmów i seriali jest tak wiele, że każda innowacja po chwili przestaje być innowacyjna, a przyciągnięcie uwagi widzów staje się coraz trudniejsze. Nawet mniej wybredni miłośnicy kina zauważają powtarzalność wątków, nudzą się niemalże identycznymi fabułami. Wbrew nudzie i monotonii wystąpili Charlie Brooker i David Slade, twórczy pierwszego interaktywnego filmu.

O Black Mirror: Bandersnatch było głośno na długo przed pojawieniem się filmu na Netfliksie. Wszystko za sprawą interakcji z widzem, któremu pozostawia się możliwość decyzji o dalszych losach postaci.

Fabuła obraca się wokół młodego Stefana (Fionn Whitehead),  którego celem jest stworzenie gry i osiągnięcie sukcesu. Akcja dzieje się w roku 1984, co samo w sobie przyprawia o pewne znużenie – orwellowskie koncepcje są wykorzystywane nad wyraz często w nowopowstających produkcjach. Film osnuty jest ciemnymi barwami, niemalże nie występuje tam komizm – jeśli już to nie jest to lekki humor, a elementy groteski. Bandersnatch może sprawiać wrażenie ciężkiego i nudnawego, jednak to pierwszy przypadek, gdzie fabuła, gra aktorska, montaż, muzyka… wszystko to schodzi na drugi plan. Najważniejszą cechą filmu jest interaktywność.

fot: źródło

Pierwsze decyzje dotyczą wyboru płatek śniadaniowych czy słuchanej przez Stefana muzyki. Nie tylko nie odgrywają żadnej roli, ale też zdają się być ślepym trafem widza, a nie przemyślaną decyzją. Jednym z pierwszych ważniejszych wyborów widza jest przyjęcie bądź odrzucenie oferty pracy. W przypadku wybrania złej ścieżki fabuła kończy się bez żadnego spektakularnego finału, kończy się zanim na dobre się zaczęła.

Jednak każda „zła ścieżka” daje możliwość powrotu. Widz może wrócić, wybrać inną opcję i podążać dalej fabułą, jednocześnie znając alternatywne zakończenie. Każdemu powrotowi towarzyszy przypominanie poprzednich scen, co na dłuższą metę jest nużące, nudne i niepotrzebne. W przypadku, gdy cofamy się kilkukrotnie, tracimy zainteresowanie filmem i odnosimy wrażenie, że w kółko oglądamy tak samo.

Skąd w ogóle określenie „zła ścieżka”? Przecież wybory nie powinny być wartościowane, a każdy z nich powinien odgrywać rolę i prowadzić do jakiegoś finału. Tak jest w założeniach, jednak twórcy Black Mirror nie czynią niczego prostym, nieskomplikowanym. Każdy poprzedni odcinek pokazuje, że wzbudzenie emocji jest nieodpartą częścią serialu. Tak jest i tym razem.

Możliwość wyboru to nic innego jak iluzja. Ciekawy, innowacyjny zabieg, jednak w zestawieniu z fabułą przypomina frywolną grę reżyserów z widzem. Stefan ma wrażenie, że ktoś go kontroluje. Możliwe, że jego ojciec tak naprawdę został opłacony przez rząd, jedynie udaje jego rodzinę, aby móc otumaniać Stefana lekami, wywoływać traumę, decydować o jego życiu, dokumentować je i prowadzić badania. Możliwe, że Stefan kontrolowany jest przez przyjaciela z przyszłości, zesłanego przez Netflix. Możliwe, że tak naprawdę nie ma wpływu na nic.

fot: źródło

Podkreśleniem tego, jak niewielki wpływ mamy nie tylko na własne życie, ale nawet na życie Stefana (co obiecywali nam twórcy Black Mirror) jest konstrukcja filmu. Każda decyzja prędzej czy później prowadzi do podobnego finału. Niektórych decyzji podjąć się nie da – za jednym razem Stefan sprzeciwia się kontroli, za innym jego współpracownik podejmuje decyzję za nas. Niektóre propozycje są wyjątkowo podobne i dają tylko złudzenie wyboru – możemy zmusić Stefana do rozlania herbaty na komputer lub zniszczenie komputera, tak jakby te dwie propozycje nie były równoważne. Nie ma trzeciej opcji, opcji, która mogłaby realnie wpłynąć na rzeczywistość. Każda podejmowana przez nas decyzja jest akceptacją warunków gry, jakie zostały nam narzucone. Wolna wola? To tylko iluzja, nawet jeśli będziemy upierać się przy podążaniu określoną ścieżka, wkrótce dojdziemy do ślepego zaułka, a twórcy wymuszą na nas zmianę decyzji.

Mamy do czynienia z katastrofą ekologiczną. Raport WWF Living Planet 2018.

Niektórzy traktują tę pewnego rodzaju manipulację za bezsprzeczną wadę. Miało być interaktywnie, tymczasem wybory ostatecznie sprowadzają się do podobnych finałów. Jednak nie traktowałabym tego za przypadkowe uchybienie, a prędzej za przemyślane, zamierzone działanie. Bandersnatch mówi o braku kontroli nad swoim życiem, o podejmowaniu decyzji przez kogoś innego – co miałoby lepiej podkreślać przesłanie utworu od pozornej interaktywności?

Bandersnatch z pewności nie jest najlepszą historią, opowiedzianą przez twórców Black Mirror. Jednak bez wątpienia wnosi świeżość, zaskakuje innowacyjnym pomysłem, bawi się z czytelnikiem i wywołuje poruszenie. Warto również zauważyć, że film o takiej formule nie zaprezentuje się w pełnym wymiarze na innym portalu niż Netflix. O ile inne nowości w krótkim czasie można ujrzeć na torrentach czy innym zalukaj, Bandersnatch zabrzmi jedynie na Netfliksie. Tym samym streamingowy gigant zapobiega korzystaniu ze źródeł o wątpliwej legalności, a zaintrygowanych filmem zmusza do wykupienia subskrypcji. Interaktywność to nie tylko nowy krok w historii kina, ale również całkiem sprytny zabieg marketingowy.

Przeczytaj również: Wrocław gospodarzem 42. Europejskiego Spotkania Młodych

Nie wiesz, jak ruszyć z biznesem? Dowiedz się!